W dniu 27 listopada 1995 roku o godzinie 10.33 szkolny okręt żaglowy ORP „ISKRA” dowodzony przez kmdr. por. Czesława Dyrcza z podchorążymi Akademii Marynarki Wojennej opłynął przylądek Horn. Dwadzieścia trzy lata jakie minęły od tego czasu dają perspektywę dojrzałej oceny tego wydarzenia.
Przylądek Horn, Cabo de Hornes – zgodnie z encyklopedycznym przekazem – to skalisty przylądek na wyspie Hornos w archipelagu Ziemi Ognistej (Chile), najdalej na południe wysunięty punkt Ameryki Południowej o współrzędnych: φ = 55º59'S, λ = 067º17'W. Linia biegnąca od przylądka Horn do Półwyspu Antarktycznego oddziela umownie Ocean Atlantycki od Oceanu Spokojnego. Przylądek Horn widziany z kierunku WSW i pozycji φ = 56º00´S i λ = 067º24´W oraz odległości 4 Mm przedstawia poniższy rysunek, będący ilustracją zaczerpniętą z South America Pilot, cz.II, z 1993 r.
Miesięczne przejście w południowej części Oceanu Spokojnego nie było łatwe. Trasę z Wellington (stolicy Nowej Zelandii) do przylądka Horn liczącą 4731 Mm, prowadzącą w słynnych „ryczących czterdziestkach” i „wyjących pięćdziesiątkach”, pokonaliśmy w 29 dni. Tylko w ciągu 4 dni tego przejścia w dziennikach okrętowych nie odnotowano sztormowego wiatru czy sztormu. Dwa razy, podczas tej drogi, sztormy osiągały siłę 12ºB, czyli moc huraganu. Wiatr wiał z prędkością 75 węzłów. Stan morza osiągnął najwyższy stopień skali 9º, a wysokość fal 12–15 m. Trzy czwarte trasy płynęliśmy w akwenie występowania gór lodowych. Przez 28 dni żeglowaliśmy samotnie. Ostatnimi napotkanymi jednostkami były nowozelandzkie statki rybackie poławiające w pobliżu wysp Chatham. Nocami temperatura powietrza spadała w pobliże 0ºC, a opady śniegu czy gradu były zwykłą codziennością.
Żegluga w długotrwałych, ekstremalnie trudnych warunkach uwieńczona została przez doskonale wyszkoloną i zgraną załogę zdobyciem żeglarskiego lauru, opłynięciem przylądka Horn. Nastąpiło to w 225 dniu rejsu dookoła świata. Odległość jaka dzieliła żaglowiec do przylądka wyniosła 18 kabli. Horn opłynęła na pokładzie ORP „Iskra” 59-osobowa załoga. Załoga stała okrętu liczyła 18 osób, a załoga szkolna 5 wykładowców (w tym dwie panie) oraz 34 podchorążych II roku studiów Wydziału Nawigacji i Uzbrojenia Okrętowego Akademii Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte. Lekarzem okrętowym był chirurg z 7 Szpitala Marynarki Wojennej. Ponadto skład załogi uzupełnił w Sydney jeden pasażer – polski żeglarz z Tasmanii.
Spojrzenie na przylądek Horn powinno mieć wymiar czasowy i przestrzenny, a więc spojrzenie z kilku tysięcy mil morskich, jakie żaglowiec ma przed sobą do pokonania, aby osiągnąć cel podróży na trawersie Hornu. Z Hobart na Tasmanii do Hornu jest 5660 Mm, z Melbourne – 5970 Mm, z stolicy Nowej Zelandii Wellington – 4650 Mm, z Auckland na Wyspie Północnej – 4830 Mm, z Tahiti – 4520 Mm, a z San Francisco – 7030 Mm. Znane marynarzom i żeglarzom wydawnictwo angielskiej Admiralicji „Ocean passage for the world” rekomenduje pokonującym pod żaglami bezkresne wody Południowego Pacyfiku, aby po osiągnięciu pozycji na szerokości geograficznej 51° S i długości geograficznej 150° W płynąć na wschód w pasie około 60 Mm na północ i południe od równoleżnika 51° S w zależności od pory roku. Związane jest to z występowaniem gór lodowych na tym akwenie. Alternatywna droga prowadząca w pasie 54° - 55° S jest znacznie niebezpieczniejsza ze względu na pływający różnych rozmiarów lód. Od południka 115° W stopniowo zmieniać należy kurs na południe aż do osiągnięcia Wyspy Diego Ramireza i przylądka Horn. Każda droga po oceanicznym bezmiarze wód jest inna.
Żegluga tymi akwenami, po trasach mających tysiące mil morskich, nie należy do łatwych. Nie wszystkim było dane bezpieczne dotarcie do portu przeznaczenia okrążając Horn. Kres zmagań z morskim żywiołem zakończył się dla wielu jednostek, czy tych ze stali, czy tych z drewna lub sztucznego tworzywa, razem z ich całymi załogami, gdzieś w otchłani wód otaczających przylądek „Nieprzejednany”.
Dokonując podsumowania, pragnę zadedykować ten materiał wszystkim oficerom, podoficerom, marynarzom, wspaniałym podchorążym (dzisiaj już oficerom w stopniach komandorów poruczników) i nauczycielom akademickim (większość ciągle naucza w naszej Akademii), którzy pracowali i służyli pod moim dowództwem na pokładzie ORP „Iskra” w tym historycznym wydarzeniu. Dziękuję mojej załodze, która płynęła po morzach i oceanach świata okrążając nasz glob, zdobywając wysokie trofea żeglarskie, dbając o swój okręt i była moją dumą i radością.
Słowami admirała floty Józefa Unruga, wypowiedziane w 1925 roku niech będą podsumowaniem i nieprzemijającą wartością szkolenia na żaglowcu:
„Marynarz się wyrabia nie w ławce szkolnej, tylko na pokładzie okrętu, przy kole sterowym, przy szkotach żagli i wiosłach łodzi, przy dobrej i złej pogodzie, podczas dnia lub nocy, przy upale czy mrozie (...) trzeba, żeby młody oficer na początku swojej kariery przeżył wszystko, co stanowi chleb i sól życia morskiego (...).
Opracowanie: kontradmirał w st. spocz. dr inż. Czesław Dyrcz